SPOTKANIE KOLEŻEŃSKIE
w 50 rocznicę matury
1953-2003
Bronisław WOŁCYRZ
OKRUCHY ŻYCIA
Zbieramy się na kolejnym spotkaniu koleżeńskim, aby wspomnieć lata szkolne, aby patrząc na siebie odbudować w pamięci zdarzenia i chwile, które dane nam było spędzić w ławie szkolnej ropczyckiego liceum. To obecne spotkanie odbywające się w aurze pięknych majowo-czerwcowych dni ma mocniejszą wymowę, bo mija właśnie znamienna 50-ta rocznica, kiedy kończyliśmy naukę, zdawaliśmy egzamin maturalny i kiedy „z biletem w życie dorosłe” żegnani przez wychowawców i nauczycieli, młodsze roczniki uczniów, opuszczaliśmy mury szkoły. Naładowani wiedzą, pełni planów, skrytych marzeń, wkraczaliśmy w dorosłe życie. I właśnie w takie dni majowo-czerwcowe 2003 r. mija 50 lat naszego dorosłego życia. I mimo woli dokonujemy jego podsumowania, oceny i czasami myślami kierujemy się do naszych lat szkolnych i zadajemy sobie pytanie: Czy tak właśnie miało być? Czy powinno być inaczej? Na tego typu spotkaniach koleżeńskich, świadomie, czy mimo woli, patrząc wstecz, odpowiadamy sobie na wiele pytań.
W pewnym stopniu pamiętamy atmosferę lat wojny i okupacji. W tym trudnym i niespokojnym okresie rozpoczynaliśmy naukę w szkole podstawowej, otrzymywaliśmy świadectwa promocyjne do następnych klas, początkowo pisane w j. niemieckim, uczyliśmy się i poznawali wzajemnie. Szkoła na Stawisku była dla chłopców tzw. męska, a ja miałem do niej blisko, bo około 200 metrów i w miesiącach „ciepłych” latałem do niej na bosaka z zeszytami w ręku, tak robiło wielu innych kolegów. Z tych lat szkolnych najbliższym kolegą był Zygmunt Rachwał, Staszek Raś. Z Zygmuntem często razem uczyliśmy się wspólnie, czytali lektury, pisali zadania, spędzali czas na zabawie. Ta zażyłość z Zygmuntem pozostała na lata licealne a dodatkowo łączyła nas wspólna ława szkolna. W mojej pamięci utrwaliły się zabawy na przerwach, a głównie gra w „ubijanego”. Boisko zaznaczone patykiem, jakaś twarda piłka, klasa podzielona na dwie grupy i tocząca się gra. Wraz z Henrykiem Bochenkiem należałem do sprawniejszych zawodników. W pamięci pozostały mi nazwiska uczących: M. Gątkiewicz – w pierwszych latach nauki nasza opiekunka Z. Janicka, Jęczeń, H. Sadowska, Helena Gołąb, ks. S. Skorodecki – katecheta z końcowych lat podstawówki. Kierownikiem szkoły był p. B. Sadowski, który na przerwach „z pomocą naukową” w ręku czuwał nad naszym bezpieczeństwem, wyrabiał ład i porządek, kształtował ducha dyscypliny. Z tych lat zachowała się u mnie jedna fotka, mała, słabo czytelna, ale może rozpoznamy tam siebie. Z osób uczących jest ks. S. Skorodecki. Ja odczytałem kilka nazwisk: Józek Zych – stoi wysoko w oknie, Kazek Jankiewicz, Zygmunt Rachwał, Edek Grabowy, Bronek Wołcyrz.
W 1949 r. zdaliśmy egzamin do szkoły średniej. Duża grupa chłopców z podstawówki znalazła się w liceum w kl. VIII a. Była to klasa „miejska” i należy przez to rozumieć, że większość dziewcząt i chłopców mieszkała w mieście i w najbliższych miejscowościach. Już w pierwszym dniu nauki, zespołowo udaliśmy się do domu prof. J. Targonia – naszego wychowawcy (prowadził nas A. Myszka, znał miejsce zamieszkania) z prośbą o interwencję u dyrektora szkoły. Chodziło nam o zamianę j. francuskiego na j. łaciński. Nasza prośba została spełniona. Taką wrażliwość i troskę wykazywał przez wszystkie nasze lata nauki.
Jak ja siebie widziałem w zespole klasowym? Należałem w moim odczuciu do uczniów średnio zdolnych, pracowitych, bez większych trudności uzyskujących promocję do klas wyższych. Sam zaliczałem siebie do chłopców „dzikich”, unikających rozmów i znajomości z dziewczynami. Mieszkając około 50 m od domu Bernadki Bator nie odwiedziłem jej z prośbą o udostępnienie zeszytu, podręcznika, wypożyczenia ciekawej książki. Była to moja wada i moja wielka strata lat pobytu w liceum. Na jednym z ostatnich zjazdów wypomniała mi to Marysia Szczepańska. Mile wspominam nawiązane więzi koleżeńskie i przyjaźnie z chłopcami. Codzienne sprawy szkolne starałem się omawiać i rozwiązywać z Zygmuntem Rachwałem, Staszkiem Kosydarem (zwłaszcza gdy zamieszkał u ciotki pod cmentarzem), Zbyszkiem Ziobrowskim, który udostępnił mi swoją biblioteczkę i zaczytywałem się w książkach A. A. Dumas, Kazkiem Rymutem, Henkiem Bochenkiem, Staszkiem Sąsiadkiem. Gdy zachodziła potrzeba, pomocą z przedmiotów ścisłych służyli: Staszek Maciejewski, Kazek Ostafin, Wojtek Sadowski. Odwiedzałem też kolegów mieszkających w internacie. Janusz Frączek wspomina prof. S. Viscardiego i pracę w kółku technicznym. Tak, ciekawe to były zajęcia i sama możliwość podpatrywania jak przy naszym udziale powstają pomoce naukowe. Między innymi godziny spędziłem przy nawijaniu uzwojeń cewek potrzebnych do budowanych pomocy. Wiele razy byłem wysyłany do Rzeszowa po przywóz potrzebnych materiałów. Podczas jednych zajęć doszło do wybuchu i zniszczenia jakiejś „lampy” i mieliśmy wielkiego „pietra”. Prof.. Viscardi poprosił dyr. R. Christoffa, by była dokonana analiza zajęć, a fakt zniszczenia pomocy nie został zaliczony do naszego świadomego działania.
Kol. Andrzejowi Myszce zawdzięczam udział w szkolnych zawodach narciarskich na Stokach tzw. „Sikorek”. Jedną z konkurencji był zjazd narciarski, który wykonałem z kłopotami, ale dojechałem do mety. Narty miałem w spadku po „madziarach”, którzy w latach wojny stacjonowali w naszym domu. Z przyjemnością wspominam „terenową majówkę” w górach tzw. „dębiny”. Zbliżaliśmy się do momentu ukończenia szkoły i w piękne majowe popołudnie zorganizowaliśmy sobie męskie spotkanie, próbując swojskiej nalewki, domowej kiełbasy. Na rozmowie i śpiewie miło upłynął czas.
Uczęszczając do liceum byłem dalej czynnym ministrantem i członkiem Krucjaty Eucharystycznej, którymi opiekował się ks. S. Skorodecki. Zachowana fotka utrwaliła obraz ze wspólnego spotkania członków Krucjaty Eucharystycznej i Solidacji Mariańskiej na polanie w „lasku”.
Odczytałem tylko kilka nazwisk. Stoją od lewej strony: Zygmunt Bochenek, ks. S. Skorodecki, Bronek Wołcyrz, Heniek Bochenek, Staszek Ryś, Zygmunt Rachwał, Julian Kania, Marian Rachwał, ks. Michał Siewierski.
Niedługo wydana była decyzja władz ludowych zakazująca działalności tych organizacji w kraju.
W pierwszej połowie 1951 roku miało miejsce przykre i znamienne w skutkach dla mnie wydarzenie. Władze U.B. aresztowały ks. S. Skorodeckiego. Następnie zostali aresztowani kolejni członkowie organizacji: Henryk Wołcyrz, ks. „Młot”, Władek Kopeć, Mietek Serwin, S. Nikiel. Uczestniczyłem w dwóch ostatnich dniach procesu, wysłuchałem wyroku Sądu Wojskowego w Rzeszowie skazującego w/w na wieloletnie więzienie.
Po ukończeniu 10-tej klasy kilka osób z naszego zespołu zostało skierowanych do pracy w hufcu Służba Polsce. Z klasy wybrano wybrano tylko synów rolników i nie należących do Z.M.P. Byli to: Staszek Sąsiadek, Staszek Stachnik, Romek Nowacki, Bronek Wołcycrz. Odczuliśmy to, że była to świadoma decyzja administracyjna. Oto pamiątkowe zdjęcia.
Klasa XI-ta utrwaliła się w mojej pamięci jako okres wzmożonej nauki, egzaminów maturalnych, przemyśleń na temat co będziemy dalej robić. Składaliśmy dokumenty do Szkolnej Komisji Rekrutacyjnej. W lipcu 1953 roku z Uniwersytetu Jagiellońskiego otrzymałem zwrot dokumentów z pismem informującym, że nie zostałem dopuszczony do egzaminu wstępnego. Podobne pismo otrzymał także Władek Kopeć. Wiadomość obiegła kolegów. W pewny dzień lipcowy, a był to gorący okres prac żniwnych, odwiedzili mnie Kazek Ostafin i Kazek Jankiewicz, a czytając pismo wyrazili swe zdziwienie i zakłopotanie.
A oto treść pisma wysłanego z UJ w Krakowie. Co mogliśmy dalej robić mając taki „wilczy bilet” – zastanawialiśmy się z Władkiem Kopciem. W rozmowie ze Staszkiem Kosydarem usłyszałem od niego stwierdzenie – Bronek „weź wszystkie papiery i jedź do Tarnowa”. Stało się inaczej. Razem z Władkiem K. pojechaliśmy do Lublina, szukając możliwości podjęcia studiów na K.U.L. We wrześniu zdaliśmy egzamin wstępny na filologię klasyczną, były jeszcze wolne miejsca. Po kilku tygodniach nauki szukaliśmy w dziekanacie możliwości zmiany kierunku studiów i po złożeniu dodatkowo kierunkowego egzaminu zostaliśmy przeniesieni na historię.
Na KUL-u spotkaliśmy grupkę osób z Ropczyc, a byli to: Piotr Boś, Zosia Król, Staszek Litak. Do Lublina przybył także Staszek Sąsiadek, który po kilku miesiącach pobytu w Seminarium Tarnowskim podjął studia na KUL-u, kierunek filologia klasyczna i ukończył je uzyskując tytuł magistra.
W Lublinie na KUL-u zaliczyłem 3 lata studiów, a na IV-ty rok przeniosłem się na UJ do Krakowa i tu ukończyłem studia w czerwcu 1957 r. Chciałem być rolnikiem, a zostałem nauczycielem.
Ciekawie dla mnie przebiegało poszukiwanie pracy w szkole. Wysyłałem podania do Wydziałów Oświaty w 6-ciu województwach południowych. Dalej ciągnął się za mną cień „wilczego biletu”. W Kluczborku woj. Opolskie, był wolny etat nauczyciela historii w liceum pedagogicznym. Rozmowę ze mną na temat przyjęcia do pracy przeprowadził nie dyrektor szkoły a sekretarz POP. Przeglądając dokumenty stwierdził: nie jesteście członkiem partii, studiowaliście na KUL-u, a taka osoba nie może uczyć i wychowywać przyszłych nauczycieli.
W styczniu 1958 r. otrzymałem kolejną ofertę, tym razem z Rzeszowa. Szukano kandydata na nauczyciela do małego 4-ro oddziałowego liceum w Dynowie. Po okresie wydarzeń październikowych zrezygnował z pracy nauczyciel historii i dlatego było wolne miejsce, i szukano kandydata. Była to mała szkółka i dlatego musiałem dodatkowo uczyć geografii i wychowania fizycznego. Uczyłem się razem z młodzieżą. Chciałem uciec z Dynowa, zmienić zawód, nawet zaliczylem zaocznie I rok prawa na Uniwersytecie Łódzkim. Ale przeszkody obiektywne uniemożliwiły dalszą naukę. Dynów był odcięty od świata. Odległość 36 km z Dynowa do Przeworska trzeba było pokonać kolejką wąskotorową w ponad 4-ry godziny i to dwa razy dziennie, brak było połączeń autobusowych z Rzeszowem. W styczniu 1961 roku otrzymałem propozycję przeniesienia do powstającej XI-latki w Mielcu. Miejsce pracy było wolne w następstwie karnego przeniesienia „zsyłki” nauczycielki historii do Dynowa. W tej szkole w Mielcu spotkałem uczących kolegów z ropczyckiego liceum: Zbyszek Maniecki – uczyl j.polskiego, Jasiu Szetela – uczył biologii, Adolf Alberski – uczył fizyki. W Mielcu uczyła w szkole podstawowej koleżanka Irena Malska z klasy XI „c”, uczyła języka rosyjskiego.
Od września 1961 r. zostałem przeniesiony do I Liceum Ogólnokształcącego Nr 26 położonego w starej części miasta. Do pracy w tym liceum ściągnąłem z Żelechowa Staszka Sąsiadka i pracował tutaj 3 lata. Powodem rezygnacji przez Stasia z pracy w Mielcu i przeniesienia się na Kaszuby była dziewczyna. Osiedlił się w Skarszewach, założył rodzinę i tu mieszkał do końca swych dni. Ja pracowałem w Mielcu do 1990 r. i po 32 latach pracy przeszedłem na emeryturę.
W 1965 roku założyłem rodzinę, żona Barbara była także nauczycielką. Córka Beata ukończyła Akademię Medyczną. Mamy dwóch wnuków, którym poświęcamy bardzo wiele czasu.
W latach studiów i bezpośrednio po ich ukonczeniu, w okresie wakacyjnym przebywałem w Ropczycach i wówczas często dochodziło do spotkań z koleżankami i kolegami z ławy szkolnej. Dobrze i długo funkcjonowała grupa kolegów m.in. Kazek Ostafin, Wojtek Sadowski, Staszek Maciejewski, Zbyszek Ziobrowski, Zygmunt Rachwał. Umiejętnie i ciekawie organizowali sobie czas wolny. Dobrą informację o koleżankach i kolegach z klasy miałem od Helenki Śniegowskiej.
Kolejne nasze spotkania wzbogacały moją wiedzę o zachodzących wydarzeniach. Pamiętam także kilka sporadycznych spotkań z kolegami m.in. z Jasiem Nawałką w Sędziszowie, a gawędziliśmy przy malej wódce, z Stasiem Kosydarem w Chorzelowie, Wojtkiem Sadowskim w Rzeszowie, z Romkiem Nowackim zaliczyliśmy kilka zabaw w ropczyckim „Sokole” i Trzcianie. Razem ze Stasiem Sąsiadkiem odwiedziliśmy na motorach Józia Godka w Porąbce Uszewskiej. Pracował jako wikary, ale prowadził też dużą pasiekę, miał blisko 90 uli pszczół. Najbliższe kontakty utrzymywałem ze Stasiem Sąsiadkiem i mimo dzielącej nas odleglości wzajemnie odwiedzaliśmy się, były to odwiedziny w szerszym gronie, bo już ze swoimi rodzinami.
Minęło dziesiątki lat od dnia ukończenia liceum. Organizowane są spotkania koleżeńskie, dzięki inicjatywie organizatorskiej kolegów, bierzemy w nich udział, spotykamy się w klasie, patrzymy na siebie i poznajemy wzajemnie, z dumą wspominamy naszych nauczycieli, ich pracę i poświęcenie dla nas w tych trudnych, burzliwych latach naszej nauki. Te spotkania nas wzajemnie umacniają, odbudowują związki koleżeńskie, to okazja konfrontacji ideałów wyniesionych ze szkoły z samodzielnym dorosłym życiem.
W chwilach wolnych biorę do ręki naszą „księgę zjazdową” – dzięki za to Januszowi – czytam kolejne wspomnienia, a patrząc na zdjęcia wracam myślami do tych miłych lat szkolnych. Myslę, że ta księga będzie dalej się wzbogacać poprzez kolejne wspomnienia koleżanek i kolegów.
Bronisław Wołcyrz
Maj 2003
Jan NAWAŁA
Urodził się 23.06.1934 r. w Kozodrzy. W latach 1949-1953 uczęszczał do Państwowego Gimnazjum i Liceum w Ropczycach. Po ukończeniu szkoły średniej podjął studia filozoficzno-teologiczne w Seminarium Duchownym w Tarnowie, które ukończył w 1958 r. Święcenia kapłańskie przyją z rąk bp. Karola Pękali.
Pracował jako wikariusz kolejno w parafiach: Tarnowie-Krzyżu od 15.VII.1958 r., Młyńczyskach od 1961 r., Tropiu od 1964 r., Gumniskach od 1965 r., Mędrzechowie od 1968 r., Żeleźnikowej od 1971 r., Królówce od 1975 r.
Z dniem 05.05.1983 r. podjął obowiązki proboszcza w Filipowicach. Zmarł nagle w dniu 24.11.1995 r. i został pochowany na cmentarzu w Witkowicach. Uroczystościom pogrzebowym przewodniczył bp. Władysław Bobowski.
W 1984 r. otrzymał odznaczenie pt. Expositorium canonicale.
Bronisław Wołcyrz
maj 2003
Józef GODEK
Urodził się 21.04.1963 r. w Ostrowie. Po ukończeniu w 1953 r. Państwowego Gimnazjum i Liceum w Ropczycach wstąpił do Seminarium Duchownego w Tarnowie. Studia filozoficzno-teologiczne ukończył 29.06.1958 r. a święcenia kapłanskie przyjął w dniu 26.04.1959 r. z rąk bsp. Karola Pękali.
Pracował jako wikariusz kolejno w parafiach: w Bolesławcu od 20.07.1959 r., Brzeźnicy k. Bochni od 1960 r., Porąbce Uszewskiej od 1963 r. Mikluszowicach od 1964 r., Rajbrocie od 1968 r., Witkowicach od 1971 r., Nowej Jastrząbce od 1975 r., Gołkowicach od 1978 r., Siemiechowie od 1982 r., Łękawicy od 1988 r., Wietrzychowicach od 1991 r.
Miał słabe zdrowie, często chorował. Od 6 sierpnia 1996 r. zamieszkał jako rezydent w parafii Złota. Pomagał w prowadzeniu działalności duszpasterskiej. Był zaproszony na zjazd koleżeński w dniu 27 czerwca 1998 r. Zmarł nagle 11 czerwca 1998 r. i pochowany został na cmentarzu w Brzesku. Miał godność kanonika. Ceremoniom pogrzebowym przewodniczył bp. Jan Styrna.
Bronisław Wołcyrz
maj 2003 r.
Ropczyce 31 maja 2003 r.
UKOCHANA PANI PROFESOR
Nieubłaganie czas płynie i już mamy 50 rocznicę matury. Bardzo pragnęliśmy się zobaczyć z panią profesor, ale zdajemy sobie sprawę, że jest to w tej chwili nie możliwe. Mimo to, prosimy być z nami, chociaż w myśli i dzielić naszą radość z ponownego spotkania się. Przecież tak nas wiele łączyło i tyle mamy wspólnych przeżyć. Powracamy do nich po tych 50 latach i wszyscy solidarnie wspominamy Panią Profesor bardzo serdecznie i ciepło. W tych latach kształtowania się naszej osobowości, każde dobre słowo, każdy serdeczny gest bardzo się liczył. To emanujące opiekuńcze ciepło, często zagrzewało nas i dodawało sił do przezwyciężania załamań i trudnych chwil, których życie nam nie szczędziło. Jesteśmy za to otrzymane dobro bardzo wdzięczni i pragniemy zapewnić o naszej pamięci. Na dowód tego, że mimo oddalenia uważamy, że jest Pani Profesor z nami, przesyłamy świadectwo obecności na naszym spotkaniu koleżeńskim, takie samo jak otrzymali wszyscy obecni.
Rozpoczynając nasze spotkanie w ropczyckim Kościółku, myślą łączyliśmy się z niezyjącymi: Panem Dyrektorem CHRISTOFFEM, Wychowawcami i Profesorami oraz tak licznym zastępem naszych nieodżałowanych Koleżanek i Kolegów.
Zdrowie Pani Profesor jest naszym codziennym zatroskaniem. Dalsze lata Jej życia polecaliśmy Miłosiernemu Bogu przez wypróbowane wstawiennictwo Matki Bożej Ropczyckiej.
Mamy nadzieję, że może będzie nam dane przekazać naszą wdzięczność i wyrazy pamięci. Życzymy jeszcze wielu lat zdrowia i spokojnego życia.